Zaczęliśmy poniedziałek. Przed chwilą. Nie śpię. Bo jestem idiotką. Może nie cały czas, ale nieuleczalnie.
Jestem idiotką, bo uważam, że każdy człowiek zasługuje na szansę. Kolejną. I jeszcze jedną. Do końca swoich dni.
I przejeżdżam się na tym non stop.
Bo przecież nie traktuje się poważnie idiotki, która zawsze da następną szansę.
Ja już przywykłam, że mąż i synowie mają mnie generalnie w średnim poważaniu. Bo powściekam się, ale przecież mi przejdzie i znowu będzie jak dawniej.
Ja już nawet przywykłam, że moja rodzina – w sensie rodziców i rodzeństwa – ma dokładnie takie samo podejście do tematu.
Macham ręką (prędzej czy później) na grzechy znajomych i przyjaciół, wychodząc z założenia, że naprawdę szkoda życia na pielęgnowanie urazy. Korona mi z głowy nie spadnie za wyciągnięcie ręki do zgody. Najwyżej ktoś mnie wyśmieje – to przecież razem iść przez życie nie musimy.
Ja mogę darować wiele rzeczy. Oprócz tego, co wymierzone w moich synów.
Idę to sobie teraz przemyśleć. Wrócę, jak poskładam układankę. Komuś te puzzle na zdrowie nie wyjdą.