Czasami nic tak człowieka nie stawia do pionu, jak oczywista oczywistość.
Bo ja odwiecznie odbijam się – niczym piłeczka tenisowa, od ściany „przesadzasz”. I niby teoretycznie wiem, ale ponieważ od zawsze rodzina uważa, że ja sobie wymyślam nasze problemy (pewnie po to, żeby nie iść wreszcie do jakiejś normalnej pracy), a podbijają to (że zostaniemy przy piłeczkach) znajomi („Ale co ty opowiadasz? Przecież on świetnie sobie daje radę!”), nauczyciele („BB jest bardzo sumiennym uczniem, zawsze przygotowanym, ma odrobione prace domowe i angażuje się w działania charytatywne.”) oraz orzecznik ds. niepełnosprawności („Nie stwierdzono spełniania warunków do orzeczenia niepełnosprawności.”), to ciągle biję się po łbie bejsbolem, że mam nieuzasadnione roszczenia.
A tu, proszę. Krótka piłka u lekarza specjalisty:
– Czy syn może zostać sam na tydzień i da sobie radę?
– Pan żartuje?
– No to NIE JEST samodzielny i WYMAGA stałej opieki.
Dziękuję. Koniec. Kropka. Pozamiatane.